Robert Bogdański Robert Bogdański
1714
BLOG

W cieniu Wałęsy

Robert Bogdański Robert Bogdański Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 39

Po raz pierwszy usłyszałem to nazwisko w sierpniu 1980 roku. Miałem wtedy 18 lat i niewiele wiedziałem o świecie. Pomysł, żeby Polska była niepodległa wydawał mi się egzotyczny, ale kuszący. Ten gość z wielkim długopisem budził nadzieję. Półtora roku później, kiedy nosiłem ulotki i gazetki, kiedy uczestniczyłem w demonstracjach skandując jego imię, był dla mnie symbolem oporu. Kiedy dostawał Nobla byłem dumny, bo to był Nobel także dla mnie. Przez cały okres władzy Jaruzela wiedziałem, że jest „Lechu”, a „Solidarność nie da się podzielić, ani zniszczyć”. To pomagało żyć.

Potem przyszedł Okrągły Stół i pierwsze wątpliwości. Rozmowy z ludźmi, których ceniłem, a którzy sądzili, że ten sposób dogadywania się z Czerwonym nie jest dobry. Ja jednak wierzyłem Lechowi i uważałem, że trzeba robić to, co możliwe tu i teraz. I robiłem. Razem z nim. Potem przyszło „We, the People!” w chrapliwym tłumaczeniu Kalabińskiego i znowu byłem dumny. To nie tylko jemu bili brawo amerykańscy kongresmeni. Mnie także.

Wreszcie nadeszły prezydenckie wybory. Byłem pewien, że opowiedzenie się za Mazowieckim będzie zgubne i wyda nas na pastwę postkomuny. On był jedyną realną alternatywą. Zagłosowałem na niego i do dziś sądzę, że nie było sensu robić inaczej. Głosowałem na niego i w pierwszych i w drugich wyborach. A potem… Potem na jaw zaczęły wychodzić fakty. Kolejne fakty i coraz więcej faktów. A On bełkotał i krętaczył w sposób, który byłby nawet zabawny, gdyby nie był bolesny.

Co robić, kiedy nie chce się zaprzeczać faktom i nie chce się jednocześnie zaprzeczać własnej przeszłości? Uznałem, że jedynym sposobem uratowania godności jest milczenie. Nie lubiłem Go atakować, bo On w jakimś sensie stał się częścią mnie. Był symbolem, w który wierzyłem w najważniejszych chwilach mojego życia. Co zrobić z własną pamięcią, kiedy okaże się, że w jej centrum znajduje się człowiek, który oszukiwał?

Cień Wałęsy, jaki wisi nad moim pokoleniem jest takiej właśnie natury: szliśmy razem po nasze wspólne marzenie o Niepodległej i trzymaliśmy nad sobą Jego portret. Teraz boimy się, że skaza na portrecie zbruka nasze marzenie i nasze wspomnienia. Niektórym ten strach podpowiada zachowania obłędne: zaprzeczanie rzeczywistości. Inni wyrzucają na Wałęsę całą swoją gorycz, żal i ból za straconym złudzeniem.

Nie rozumiem obu postaw. Jeżeli nie będziemy potrafili wyjść ponad nieumiejętność oddzielenia postaci na portrecie od marzeń i wspomnień, okażemy się niedojrzali. Lech Wałęsa był w pewnym okresie swojego życia donosicielem i był potem symbolem naszej walki o wolność, Czy to umniejsza naszą wolność?


Nie lubię stadności myślenia, więc będę przebywał raz po jednej, raz po drugiej stronie barykady.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka