Kiedy dowiedziałem się o tym, co Aleksander Kwaśniewski powiedział o Caracalach, czyli o tym, że był to deal polegający na "zadośćuczynieniu" Francuzom przez Polaków za niesprzedane Rosjanom Mistrale, to z początku myślałem, że toczy jakąś misterną grę. Kogoś chroni? Kogoś atakuje? W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie mówi takich rzeczy, jak nie ma w tym ukrytego interesu.
Kwaśniewski może i lubi wypić, ale nie zauważyłem nigdy, aby pod wpływem alkoholu chlapnął coś politycznie groźnego dla swojego obozu.
Ale jak się wczytałem w jego słowa, to zrozumiałem, że on jednak po prostu naprawdę daleko odpłynął od normalnego życia. Że on naprawdę sądzi, że takie "gentleman's agreements" za kasę podatników to jest coś, co wyższa kasta Europejczyków może robić bez pytania kogokolwiek o zdanie.
I on to postanowił prostaczkom jakoś przystępnie wytłumaczyć.
Tak oto w nieomal dokładną rocznicę wyborów parlamentarnych były prezydent mojego kraju, na którego nb. nigdy nie oddałem swojego głosu, przypomniał mi przeciwko czemu głosowałem rok temu. A w natłoku rozmaitych bieżących spraw już zaczynałem zapominać.
Drogi Panie Prezydencie - dziękuję!