Robert Bogdański Robert Bogdański
1244
BLOG

Wołyń. Bez komentarza.

Robert Bogdański Robert Bogdański Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Nie, nie chodzi o film. O filmie już wszyscy napisali i po prostu trzeba go obejrzeć. Chodzi o książkę pod takim właśnie tytułem. Książkę nieco dziwaczną, bo składającą się ze spisanych reportaży radiowych, z relacji świadków, z protokołów przesłuchań (głownie sporządzonych przez sowieckie służby) i z dokumentów polskich i ukraińskich władz podziemnych.

Reportaż radiowy to przede wszystkim magia dźwięku. Spisany traci to, co ma najważniejszego. Zrównuje się z suchą relacją świadka wydarzeń. Do tego zeznania aresztowanych członków OUN-UPA, spisywane językiem śledczych, który w usta badanych wkłada są slogany rodem z żargonu sowieckiej propagandy. I dokumenty podziemia: polskie rozpaczliwie mijające się z czasem, choć bardzo długie i słuszne..., ukraińskie zwięzłe i obronne. I taki zestaw okazuje się fascynujący w lekturze!

Ta książka każe nam po raz kolejny przejść przez gehennę zwykłych, prostych ludzi, którzy nie potrafią literacko opowiadać i którzy po prostu relacjonują krok po kroku wydarzenia i obrazy, tak straszne, że aż nierealne, jakby ze snu. To historie niekończących się ucieczek, szczęśliwych przypadków, rozstań, o których nie było wiadomo, czy skończą się za godzinę, czy nigdy. Poszukiwań grobów.

Wiele tam opowieści o sąsiedzkiej pomocy ze strony ukraińskich sąsiadów, którzy także byli zagrożeni przez oprawców, jeżeli nie chcieli przyłączyć się do zbrodni. Ale wiele też tych najgorszych: o zdradzie ludzi, z którymi przez lata żyło się blisko, dzieliło codzienne życie. I powtarzające się jak leitmofiv deklaracje, że ofiary nie szukają zemsty, że chcą się pojednać: „Jesteśmy chrześcijanami”.

Najbardziej wstrząsający fragment opowieści? Chyba ten, gdy sześcioletni wówczas chłopiec opowiada o tym, jak wybrał się z matką do cerkwi, bo tak im polecili ukraińscy sąsiedzi i usłyszał, jak trzykrotnie od ołtarza kapłan zawołał: „Śmierć Lachom!”. Czy można wierzyć pamięci sześcioletniego chłopca? To pytanie dręczy i pozostaje bez odpowiedzi.

Dokumenty pokazują to samo życie, jakie przedstawiają opowieści ocalałych, ale ujęte w karby suchego, politycznego języka. Pokazują próby zatrzymania rozlewu krwi przez budowanie propagandowych koncepcji, które jednak okazują się spóźnione i zbyt słabe wobec dziejących się wydarzeń. Ich autorzy starają się być sprawczy, ale nie są nimi bardziej niż surferzy na falach oceanu.

Zeznania… Upowcy mówią w nich o sobie jako o „nacjonalistycznych bandach”, opowiadają o zbrodniach niechętnie, starając się umniejszyć swoją rolę, jakby każdy z nich tylko stał z boku i sam nikomu krzywdy nie zrobił, chociaż krzywda rozlewała się wokoło obficie. Ale budzą jednocześnie litość, jako ci, którzy przed podpisaniem zeznań przeszli przez sowiecki konwejer.

I język zeznań: w jednym z nich jest uparcie mowa o zbrodniach na „obywatelach sowieckich narodowości polskiej w roku 1943”, choć co chwila śledczemu wymykają się także nienawistne określenia „Polacy” i „Ukraińcy”. Słowa, których nienawistne rozumienie doprowadziło do tak wielkiej zbrodni.

Książkę wydała Fronda, a patronowało jej wydaniu m.in. Polskie Radio. Warto.

Nie lubię stadności myślenia, więc będę przebywał raz po jednej, raz po drugiej stronie barykady.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura