Robert Bogdański Robert Bogdański
3613
BLOG

Je suis... - kim właściwie?

Robert Bogdański Robert Bogdański Społeczeństwo Obserwuj notkę 61

Kiedy usłyszałem o zamachu, byłem wstrząśnięty. Kiedy zobaczyłem znajomych i nieznajomych ludzi umieszczających napisy „Je suis Charlie”, postanowiłem sprawdzić, jakie imię przybierają tak chętnie, pisma bowiem nie znałem. Zajrzałem do Internetu, zobaczyłem, co kryło się pod hasłem „odważnej satyry” i popadłem w zdumienie. Wiedziałem już, że współczucie dla ofiar i  niezgoda na zbrodnię w żaden sposób nie może oznaczać, że przybiorę imię ludzi, którzy tę „satyrę” tworzyli.

Usłyszałem wówczas, że uprawiam „wewnątrzcywilizacyjną przepychankę” i występuję przeciwko zasadzie, z której chrześcijanie „odnoszą więcej korzyści niż przykrości”, czyli – jak rozumiem - zasadzie bezwzględnej ochrony wolności słowa rozumianej jako przyzwolenie na wszystko, włącznie z bluźnierstwem i obrażaniem wszystkiego i wszystkich. Co ciekawe, zwolennicy tego poglądu jednocześnie wytykali mi decyzję o udostępnieniu jednego z bardziej drastycznych rysunków, co dla mnie wydaje się jednak drobną sprzecznością, ale nie w tym tkwi oczywiście zasadniczy problem.

Tkwi on bowiem w tożsamości. Słowo „przepychanka” nie wydaje mi się właściwe, ale jednak w jakiś sposób dotyka sedna. Zamach na „Charlie Hebdo” i spór o reakcję na to wydarzenie ujawnił bowiem, że nasz kłopot leży wewnątrz czegoś, co nazywamy „zachodnią cywilizacją”. Zamachowcy z kałasznikowami tylko obnażają nasze problemy z tożsamością.

Przyjrzyjmy się uważniej światu skonstruowanemu na modłę „zachodnią”, który rzekomo „łagodzi wszystkie kanty”. Jest to świat, w którym można bez żadnego problemu obrażać ludzi wierzących, w którym „femenistyczne” ekscesy nie spotykają się z żadną reakcją prawa. We wrześniu ubiegłego roku siedem kobiet, które zbezcześciły katedrę Notre Dame zostało uniewinnionych przez sąd, który nie zdecydował się wymierzyć im nawet skromnej grzywny. Jednocześnie jest to świat, w którym sądy decydują o tym, że na rynkach miast nie wolno stawiać szopek bożonarodzeniowych, a nawet ta na placu św. Piotra jest narażona na atak. Jest to świat, w którym rodzice nie mają wpływu na to, czego uczy się ich dzieci, zaś antyaborcyjna aktywistka zamykana jest do więzienia za rozdawanie kwiatów w nieodpowiedniej odległości od kliniki trudniącej się tym haniebnym procederem i za próbę odwiedzenia kobiet od podjęciu decyzji o aborcji. Jednocześnie jest to świat, w którym można zostać poddanym represjom za „niewłaściwe” wypowiedzi na temat homoseksualistów i bynajmniej nie chodzi tu o obrazę, ale o cytowanie Pisma Świętego. Nie jest to zatem świat pełnej wolności słowa, a wolności wybiórczej, według szablonu lewicowej poprawności politycznej. Wszystko to, co leży poza tym szablonem może być penalizowane, zaś to czego szablon nie uwzględnia, może być atakowane w sposób dowolny.

Nie chcę ciągnąć dalej tej wyliczanki, bo nie chcę budować czarnego obrazu Europy, który oczywiście jednolicie czarny nie jest. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że „łagodzenie kantów” i ochrona wolności słowa nie dotyczą wszystkich.

Wracam do kwestii zasadniczej: tożsamości. Tak się złożyło, że w tych dniach pewien europejski entuzjasta, zawiedziony niską popularnością „idei europejskiej” w społeczeństwach wezwał do tego, aby tę „ideę” reklamować, choćby jak proszek do prania, czemu nie? Spowodowało to negatywną reakcję co trzeźwiej nastawionych do rzeczywistości euroentuzjastów, ale ujawniło rzecz zasadniczą: idea europejska jest martwa, nie ma jej w sercach Europejczyków, bo gdyby tam tkwiła, nie trzeba byłoby jej traktować jak produktu.

Sama Europa zadecydowała o tym, aby stopniowo pozbywać się swoich chrześcijańskich korzeni: pamiętamy słynny spór o preambułę „konstytucji” europejskiej, pamiętamy sprawę Rocco Butiglione, którego odrzucono ze składu Komisji Europejskiej dlatego, że był katolikiem i nie chciał się dla stanowiska wyrzec swoich poglądów. Dostajemy na Boże Narodzenie „Season’s Greetings” od rozmaitych korporacji, które czynią z tego swoją oficjalną politykę, a także od polskiego „prezydenta Europy”, który po przeniesieniu się do Brukseli zapomniał widać, o jakie święto chodzi. Ten ostatni przykład może wydawać się błahy, ale to jeden z wielu przejawów, jak „permisywistyczna”, bo przecież nie „wolnościowa” kultura pracowicie unicestwia swoją duchowość, co przybrało wręcz karykaturalną formę, gdy wszyscy na placach i ulicach postanowili na pytanie kim są udzielić odpowiedzi – „Jestem Charlie”.

Taka odpowiedź jest dla mnie nie do przyjęcia. Jestem wręcz przekonany, że nasz wspólny los w dalszej perspektywie zależy od tego, czy odpowiedzmy na to pytanie odwrotnie: „Nie jestem Charlie”! Inaczej będziemy nadal zanurzali się w świecie bez właściwości, w którym jedyną wartością jest wygoda i niezgoda na rozmaite „fobie”, od homofobii począwszy, a na islamofobii skończywszy, co stanowić ma sedno swoiście rozumianej „tolerancji”. W ten sposób tracimy własne imię i istnieje obawa, że będziemy przyjmować imię tego, kto właśnie został zaatakowany przez przychodzących z innej cywilizacji i z innego czasu osobników z karabinami i nożami. A będzie ich coraz więcej.

 

Linki do tekstów, do jakich się odnosiłem:

http://www.tygodnikpowszechny.pl/charlie-hebdo-przepychanka-wewnatrz-cywilizacji-25600

http://www.instytutobywatelski.pl/22747/komentarze/unio-zacznij-sie-bronic

Nie lubię stadności myślenia, więc będę przebywał raz po jednej, raz po drugiej stronie barykady.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo